Pierwsza odsłona kremów przeciwsłonecznych na sezon 2023: dzisiaj, wersja budżetowa.
NIVEA SUN Dark Spot Control LUMINOUS 630 SPF 50+ krem przeciw przebarwieniom
Zacznijmy od walorów użytkowych. Krem z filtrem posiada gęstą, mażącą się konsystencję. Naprawdę gęstą. Potwornie ciężko jest operować tym produktem w pierwszych sekundach po nałożeniu i jedyne, co jest w stanie uratować tę sytuację, to jednoczesne przyklepywanie i sukcesywne rozprowadzanie produktu. Wcieranie z palca powoduje ogromne smugi i wymusza ostrzejsze, bardziej zdefiniowane i wydłużone ruchy, nie miałabym pewności, czy aby na pewno produkt znajdzie się na skórze w ilości optymalnej, a jak wiemy - to jedna z istotniejszych kwestii, jeśli chcesz mieć skórę pod ochroną. Z tego też powodu krem kompletnie nie nadaje się do replikacji, i z perspektywy czasu, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, próby ogarnięcia tego tematu uważam za dość żałosne. Kosmetyk niemiłosiernie się roluje, z każdym, kolejnym posunięciem dłoni byłam coraz bardziej zgorzkniała wobec tego brzoskwiniowego mazidła. Plusem jest neutralny, beżowy odcień, który zgrabnie balansuje między przygaszeniem, a neutralnością koloru skóry, stąd też ani nie ociepla, ani nie ochładza jej kolorytu, a pokrywa ją delikatną , przyprószoną woalką. Mam bardzo jasną skórę i daję Wam zielone światło blade siostry, anemiczni bracia.
Pigment to często niedoceniany plus. Czemu? To dodatkowa, namacalna, fizyczna bariera ochronna dla skóry oraz z reguły - takie formuły zazwyczaj dobrze ciepło odprowadzają i zapewniają ponadprogramową ochronę, zwłaszcza przed innymi czynnikami fizycznymi (np. ciepłem, wiatrem). To również istotne, szczególnie w sytuacji, gdy na skórze pojawiają się już hiperpigmentacje lub skóra wykazuje hiperaktywność na powyższe.
Filtr zastyga na skórze, ale zostawia na niej dziwne, gumowe, przywierające wykończenie, mimo że w dotyku jest wyczuwalnie suchy i pudrowy, a zwłaszcza gdy na tej skórze już dłużej siedzi. I dla mnie jest to dalekie od komfortu. Mimo że się nie lepi, nie wybłyszcza, za każdym razem czułam na sobie przeciążenie i to, co mnie zaniepokoiło najbardziej, to pojawiający się skądinąd świąd. Uporczywy świąd. Za każdym razem przy zmywaniu tego produktu moja skóra była zaczerwieniona, a przysięgam na moje lakierki Sezane i jedwabne koszule z drugiej ręki, moja skóra na tym etapie nie wykazuje z natury takich skłonności. Natomiast to zaczerwienienie nie korelowało ze wzrostem temperatury, lecz dawało wrażenie... ogólnego poirytowania. I w zasadzie ta irytacja towarzyszyła mi przez cały czas gdy ten produkt na sobie nosiłam, mimo że wyglądam w nim naprawdę ładnie. Na efekty długo czekać też nie musiałam, bo, niestety, zawsze mnie po nim wysypywało.
Przeboleć również nie mogę zapachu intensywnego mydła. Szczęśliwie nieco łagodnieje z czasem, ale tak szczerze, to ten zapach praktycznie cały czas jest wyczuwalny.
Zmywa się bardzo dobrze. Mimo że to formuła jest przylegająca (stąd może przesuszać, podkreślać suche niedoskonałości), to nie jest na tyle przyczepna, by wymagała gimnastyki od rozleniwionej i zblazowanej już życiem baby przed 30tką.
Ogromnym plusem jest to, jak współpracuje z makijażem. W zasadzie z całej tej piątki, to właśnie on sprawdza się w tej roli najlepiej. Ta muśnięta kolorem formuła, kreuje ciekawą i sensowną bazę pod dalszą kolorówkę. Przyznaję, że ładnie to wygląda, nawet po kilku godzinach, chociaż trzeba wziąć pod uwagę jedną rzecz - jest duża szansa, że kosmetyki mogą się na takiej ilości produktu mimo wszystko utleniać (rozjechać raczej nie), dlatego proponuję nakładać na filtr Nivea (chociaż najlepiej by było nie hańbić niczym tej warstwy ochronnej) kosmetyki o pół-ton jaśniejsze od "tego", który nosisz. Nie jest to z całą pewnością poważna konkurencja dla Jan Marini Tinted SPF 45+, bowiem daje nieco bardziej satynowe wykończenie, ale ta miękkość i trwałość makijażu jest namiętnie do siebie zbliżona, więc moim zdaniem - warto dać mu szansę, zanim spiszecie go na straty po tych moich wyegzaltowanych opowieściach o nadciągającej inwazji zmian skórnych.
W składzie 6 filtrów chemicznych, w tym Tinosorb S. Generalnie nie ma tutaj niczego co miałoby wpędzić mnie w zachwyt, no dobra, jest miły dodatek thiamidolu, ale na Boga, to krem przeciwsłoneczny, stężenie niziuteńkie, ze skóry nie zrobi Wam porcelany. Ale przyznaję szczerze, że formuła jest sensowna. Dobrze siada, nie przemieszcza się, jest pigment, jest stabilna formuła, dla osób z hiperpigmentacją jest to ciekawa opcja oraz dla tych, którzy szukają czegoś pod makijaż (chociaż mój apel jest taki, by tego nie robić) oraz którym skóra bardzo się poci. Nie jest to zdecydowanie filtr dla osób z cerą wrażliwą, odwodnioną, odwadniającą się i suchą, ciężko będzie Wam po nim ten bałagan posprzątać, a zapisy na moje konsultacje pojawią się dopiero we wrześniu. Zatem zanim poszybujecie do najbliższej drogerii, przemyślcie dobrze ten zakup.
Garnier Ambre Solaire Invisible Super UV Serum ochronne do twarzy SPF50
Konsystencja jest umiarkowanie lejąca. Jak zobaczycie na ostatnim miejscu, jest ona hybrydą recenzowanego powyżej i poniżej filtra przeciwsłonecznego. Kosmetyk zaczyna nieco gęstnieć i z całą pewnością na skórze jest go czuć, przylega do niej wyczuwalnie. Nie roluje się, choć moje obserwacje są następujące: jest to marny kosmetyk do wszczęcia ponownej aplikacji, niezależnie od tego jaki typ i rodzaj skóry posiadasz. Przyznaję, że mimo tego gęstnienia i lekkiej glicerynowej lepkości, jest to dość miękkie wykończenie, co spodoba się skórom suchym, z bardzo wysoką tendencją do odwodnienia, ale niską do zanieczyszczenia. Może wyglądać bardzo korzystnie na cerach z wysokim zapotrzebowaniem na okluzję. Ogromnym plusem jest łagodna formuła, nie zdarzyło mi się, by moja skóra zareagowała na ten produkt w jakiś stanowczy sposób, a aplikowałam go w najróżniejszych warunkach i konfiguracjach, a napiszę nawet więcej - koił, otulając ją nienachalną warstwą, jak miękki kocyk. Moim zdaniem to jeden z najlepszych, budżetowych filtrów dla skóry hiperaktywnej, delikatnej, uwrażliwionej, po zabiegach. Natomiast takie walory sprawiają również, że rośnie liniowo potencjał komedogenny i z pewnością nie zaleciłabym tej formuły osobom, które mają zniekształconą warstwę rogową lub szukają kremu z filtrem, który będzie miał bardziej matowe wykończenie.
Filtr zostawia mokrą warstwę, nie schnie na skórze, ale również jej tak typowo nie natłuszcza. Może ją przeciążać, ale powiedzmy, że robi to w bardziej wyrachowany sposób. Nie ma szans, żeby utrzymał produkty kolorowe, konsystencja staje się wyjątkowo toporna, wypróbowałam każdą z możliwych mi opcji, i to co najczęściej mogłam zaobserwować, to festiwal radośnie utleniających się barw i majestatycznie zlewającego się w deltę sebum.
Zapach neutralny, szybko całkowicie się utlenia. I wow! nie żre w oczy, nawet jak przejedziecie sobie zuchwale nim po powiece. Zmywa się umiarkowanie, wymaga zdecydowanie wydłużenia etapu myjącego.
6 filtrów, w tym Tinosorb S i jedna szerokopasmówka, w składzie znajdziesz również Ceramidy NP.
L'Oréal Revitalift Clinical Vitamin C SPF50+
Konsystencja lejąca, lecz nietłusta. Daje ultramiękkie, aksamitne wręcz doznania podczas aplikacji, bardzo dobrze zmiękcza skórę. Zarówno podczas aktu sączenia się białej wydzieliny przez cienki system dozujący, jak i po całym dniu noszenia. Zmywa się bez większego problemu, to nie jest absorbujący i krzykliwy krem z filtrem. Zdecydowanie poprawia poziom nawilżenia naskórka. Formuła nie sprzyja potliwości, chociaż skóra rozmiękcza się pod tym produktem i z całą pewnością jest odczuwalnie rozpulchniona. Muszę to zaznaczyć - kosmetyk nie schnie, on wraz z czasem coraz mniej do skóry przylega, ale na szczęście jej nie rozgrzewa jak betonowa płyta na rynku w Kielcach po rewitalizacji. Wykończenie pół mokre, pół satynowe. Na skórach z tendencją do przetłuszczania granica przesuwa się zdecydowanie w stronę mokrą, i wówczas formuła nie będzie na tyle komfortowa jak na skórach z tendencjami odwrotnymi. Aplikacja jest szybka, sprawna, produkt zapewnia świetny poślizg oraz co ważne - umożliwia równie szybką i równie efektywną reaplikację. Kolor neutralny, i o niebiosa, nie żółcieje, nie oksyduje, nie ciemnieje, nie wybija znienacka roszczeniowa pomarańcz.
A cała ta niesamowita historia toczy się w żrących gardziel oparach płynu do spryskiwaczy. To, czego chyba jeszcze bardziej przeboleć nie mogę, to również fakt, że filtr bezlitośnie szczypie w oczy. I nawet jeśli aplikację wokół tego rejonu się pomija, to jest to na tyle migrująca formuła, że momentami zaczynam powątpiewać w skuteczność swojej terapii, co za chichot losu.
Filtr rzeczywiście prezentuje się świetnie, ale na skórach, które są wyrównane... i bez większych problemów. Wykończenie podkręca świeży wygląd skóry, niw ukrywam, że to mój ulubiony filtr z całej tej piątki, i nie jest przekroczona ta delikatna granica między skórą rozświetloną, a tłustą. W odróżnieniu od recenzowanego niżej produktu, gdzie nie jest to już tak dobrze wyważone. Natomiast zupełnie się nie zgadzam, że ten produkt dobrze współpracuje z makijażem. Formuła L'Oreal bez większych trudności przemieszcza się, nie ma szans, żeby nałożyć kosmetyki kolorowe i nie naruszyć warstwy produktu promieniochronnego. Po dwa, zdaję sobie sprawę, że każdy ma trochę inne wymagania i potrzeby w makijażu, ale ten kosmetyk wybitnie nie utrzymuje kosmetyków kolorowych, ta dodatkowa warstwa kosmetyków sprawia, że cera zatraca ten elegancki, zdrowy, świeży wygląd, a jest zwyczajnie brudna, zatłuszczona, z oblepioną strukturą. I dzieje się to bardzo szybko, to nawet nie jest kwestia tego, że skóra wygląda tak pod koniec dnia. Ona tak wygląda zaledwie po kilku minutach od nałożenia makijażu. Próbowałam z każdym produktem, który mam w swoich zasobach, od sypkich kosmetyków mineralnych, po pancerny Estee Lauder. Na skórze swojej i nieswojej. I za każdym razem efekt był ten sam: poważna konkurencja dla rzepaku.
Również 6 filtrów, w tym Tinosorb S i Mexoryle, 3 substancje antyoksydacyjne, ochrona zacna.
Ambre Solaire Anti-Dark Spots & Anti-Pollution Super UV SPF50+
Jest bardzo zbliżony w działaniu i wykończeniu wobec powyższego, zatem skupię się jedynie na różnicach między rzeczonymi formułami. Konsystencja Garnier w podobny sposób zmiękcza skórę podczas aplikacji, ale jest już bardziej oleista w odczuciach, przez co daje bardziej mokre i moim zdaniem już nieświeże, brudne, ciężkie wykończenie. W miarę upływu czasu, zauważalnie podkreśla niedoskonałości, zwłaszcza wklęsłe. W ciągu dnia staje się coraz bardziej mokra i zdarzało się, ku odmianie, całości ostentacyjnie i jaskrawie żżólcieć. Ale tak, że aż oczy bolały. Zamiast płynu do szyb, jest wżerający się w skórę i nozdrza szorstki denaturat. Podobnie jak L'oreal, kompletnie nie nadaje się pod makijaż i nawet wyrafinowane metody matujące, tego matu nie zdołały utrzymać. Stwórzmy sobie w głowie szybką symulację: wchodzisz do drogerii i masz możliwość kupić każdy z tych produktów, bierzesz L'oreal. Pod niemal każdym względem jest to lepsza formuła, ale z jednym i dosyć istotnym wyjątkiem: nie szczypie w oczy, mimo tego że na pierwszy rzut oka są one niemal identyczne.
6 filtrów, w tym Tinosorb S, Mexoryl® SX, Mexoryl XL, są szerokopasmówki. Minusem i plusem jest formuła, której opary mogłyby już zasiać ziarno niepewności podczas przypadkowej kontroli drogówki. Plus - szybko się wchłania, alkohol szybko odparowuje, wykończenie mimo że tłuste, to jednak nieobciążające. Minus - ryzyko podrażnienia, uszkodzenia, ureaktywnienia naskórka i sieci drobnych, zaopatrujących go naczyń.
Czyli niestety same buble. Ja dopiero zaczynam swoją przygodę z filtrami, a przekonał mnie twój blog :D do witaminy C a potem filtrów. Miałam próbki Senelle z tintem i bez. To był KOSZMAR. Rolował się, robił plamy, do tego oksydował na pomarańczowo. A na przeróżne sposoby go nakladalam. Gąbką, palcami, cienkie warstwy, grube, na pielęgnację taką i taką, bez pielęgnacji… szkoda, bo chciałam mieć coś z naturalnym składem, fizjologicznym pH. Używam obecnie Eveline z wit C, może nie ma najlepszego składu, ale sprawdza się i aplikuje bez zarzutu. I pachnie brzoskwinią.
OdpowiedzUsuńO, a filtry z Garnier to moje ulubione produkty, nawet zrobiłam zapas. Świetnie sprawdzają mi się pod minerały, ale u mnie wchłaniają się praktycznie do zera :)
OdpowiedzUsuń